wtorek, 19 lipca 2016

REJ I INNI

Poeta Mikołaj Rej nazywany był przez jednych historyków kultury „patriarchą literatury polskiej”, a przez innych nawet „ojcem piśmiennictwa polskiego”. Ten wielbiciel uroków życia wiejskiego, jak niedawno odkryto, w 1563 roku nabył dom na Przedmieściu Krakowskim w Lublinie. Sprzedającym był lubelski rajca i kupiec, Jan Gibel. Cena jaką Rej zapłacił nie była wysoka. Wpływ na to mógł mieć pewien stopień zażyłości Reja z Giblem oraz to, że dom ów, prawdopodobnie drewniany, nie był obszerny. Miał służyć Rejowi, jako miejska rezydencja w trakcie jego pobytów w Lublinie. Trudno dzisiaj podać dokładną lokalizację tego domu.
Z kolei poecie Janowi Kochanowskiemu 22 sierpnia 1584 r przyszło w Lublinie umrzeć. Przyjechał tutaj, by wnieść skargę do króla w sprawie zabójstwa swego szwagra. 20 sierpnia, zaraz po audiencji, zasłabł i upadł na Rynku przed Trybunałem Koronnym. Zmarł dwa dni później. Wcześniej bywał w Lublinie wielokrotnie i wydaje się, że polubił to miasto. Ślad tych wizyt można odnaleźć w twórczości Kochanowskiego. Natomiast w kamienicy przy Rynku, gdzie teraz mieści się „Dom Rzemiosła” żył i zmarł w 1602 r. Sebastian Klonowic – poeta, satyryk, pisarz miejski, ławnik, wójt, burmistrz i dożywotni rajca miasta Lublina.
Pomiędzy 1460, a 1467 r. w Lublinie na świat przyszedł pisarz Biernat z Lublina. Tutaj urodził się też poeta i geograf Wincenty Pol. Andrzej Strug – pisarz, publicysta, polityk, działacz ruchu socjalistycznego i niepodległościowego urodził się w 1871 r. w kamienicy przy ul. Krakowskie Przedmieście 38 (obecnie jest tam salon Orange). Z kolei w kamienicy przy Placu Rybnym (ul. Noworybna 3) urodziła się i spędziła 12 lat życia pisarka i poetka, redaktorka pism dla dzieci, Janina Porazińska. Przy Rynku w Lublinie znajduje się również kamienica, w której w 1835 r. na świat przyszedł kompozytor i skrzypek Henryk Wieniawski. Dużo wcześniej z Lublinem związany był inny kompozytor i organista epoki renesansu, Jan z Lublina.
Dobrze jest poznawać swoje korzenie. Dobrze jest poznawać historię swojej ‘małej ojczyzny’ poprzez życiorysy wielkich ludzi, którzy ją tworzyli. A tych Lublinowi nigdy nie brakowało i nie brakuje do dziś. W Lublinie także urodziła się wybitna aktorka okresu międzywojennego Mieczysława Ćwiklińska, powojenny aktor Mieczysław Czechowicz, a później aktor Bogdan Łazuka. Z pisarzy i publicystów można dodać Zygmunta Kałużyńskiego i Marcina Wrońskiego, a z muzyków Romualda Lipko, Krzysztofa Cugowskiego, Beatę Kozidrak, czy Urszulę Kasprzak („Urszula”).

Lublin to miasto przebogate w niezwykłe miejsca, wybitnych ludzi i niesamowite zdarzenia. Warto sobie przyswajać je wszystkie, po to, by stopniowo budować swoje dobrze rozumiane poczucie wartości i dobrze pojętą dumę. Gorąco zachęcam do poznawania swoich „małych ojczyzn”.

                                                                                     Frocyn

LUBELSKA SZKOŁA MĘDRCÓW

Jadąc ul. Lubartowską w kierunku Galerii Olimp mija się pewien piękny i okazały, choć mało ściągający uwagę Lublinian budynek. Mieści się w nim m.in. Hotel Ilan oraz synagoga. Obecnie Galeria Olimp jest jednym z ważniejszych punktów na mapie miasta. I jednym z miejsc, o którym dość często mówi się w codziennych rozmowach. Natomiast przed II wojną światową, to właśnie ten wspomniany przeze mnie budynek był jedną z ‘gwiazd’ Lublina. Lublin, Lubartowska 85, był przed wojną jednym z najbardziej znanych polskich adresów. W tym miejscu w 1930 r. powstała największa na świecie uczelnia talmudyczna (Lubelska Szkoła Mędrców). Dzięki niej Lublin nazywano Żydowskim Oxfordem. Drugi taki ośrodek kształcenia rabinów, choć nie tak wielki, znajdował się w Nowym Jorku. Lubelską uczelnię założył rabin i rektor Majer Jehuda Szafira, pierwszy ortodoksyjny poseł żydowski na Sejm II Rzeczypospolitej (I kadencji).
Szkoła powstała dzięki datkom Żydów z całego świata. Uczelnia posiadała 20 sal wykładowych, bibliotekę liczącą 40 tys. pozycji (większość została spalona przez nazistów w 1940 r.), ogród z 12 tys. drzew oraz rytualną łaźnię (mykwa). Dzięki wysokiemu poziomowi do szkoły szybko zaczęli przyjeżdżać studenci z zagranicy, w tym z tak odległych państw, jak Chile i Palestyna.
Fakt ten dowodzi, jak ważnym i jak bardzo znanym ośrodkiem w świecie żydowskim był niegdyś Lublin.
A może by tak - zamiast wytykać sobie antysemityzm, co niczego nie buduje i do nikąd nie prowadzi, wywołuje za to skoki ciśnienia – skupić się z całych sił na jakimś konstruktywnym działaniu? Przynoszącym zyski wymierne i niewymierne? Chociażby na stworzeniu jakiegoś międzynarodowego festiwalu, np. muzycznego, który będzie odwoływał się do dawnego żydowskiego charakteru Lublina. I nie mam tu na myśli, że kilka lokalnych grup klezmerskich, gdzieś w jakimś ustronnym miejscu poplumka sobie na pianinach i pofiluje na klarnetach. Mówię o wydarzeniu na wielką skalę i o międzynarodowej promocji takiego wydarzenia. Tak, żeby to wydarzenie przyniosło dochód miastu i wypromowało je, choćby na samej tylko mapie kulturalnej Europy.
Kraków ma swój Festiwal Kultury Żydowskiej, zwieńczony finałowym koncertem ‘Szalom na Szerokiej’ na krakowskim Kazimierzu, który co roku transmituje telewizja. Wzorce już są. Tylko czerpać. Nie mówię o kopiowaniu, zżynaniu pomysłów – mówię o inspiracji.
Wracam z uporem maniaka do tematu promocji miasta w oparciu o spuściznę kultury żydowskiej, bo uważam, że gra jest warta zachodu i naiwnie wierzę, że - jak dosadnie ujął to Mao Zedong - jedną szpilką można zabić słonia – trzeba mieć tylko wystarczająco dużo cierpliwości.

Mówi się, że pieniądze leżą na ulicy. Coś w tym jest. Tyle, że często one sobie tak leżą, leżą... I tak się po nich depcze, depcze...  

                                                                                             Frocyn

GOLEM

Czy symbol czeskiej Pragi – jest dobrem kultury polskiej?
Wiele wskazuje na to, że tak. Słynny praski golem powstał w Chełmie i dopiero potem ujawnił się w Pradze.
Historia praskiego golema jest jedną ze znanych na świecie legend naszej części Europy. Opowiada o stworze z gliny, ożywionym przez rabina Loewa za pomocą kabalistycznego zaklęcia pod koniec XVI w. w Pradze. Golem pomagał Żydom przy codziennych zajęciach, a także chronił przed atakami i oskarżeniami. Jednak pewnego dnia rabin stracił kontrolę nad swym dziełem. Golem wpadł w szał, zaczął atakować ludzi i niszczyć wszystko dookoła. Loew unicestwił go, usuwając z glinianego ciała magiczne zaklęcie. Od tego czasu szczątki stwora leżą podobno na strychu synagogi Staronowej w Pradze.
Ta wersja legendy jest powszechnie znana na świecie i od lat przynosi Pradze wymierne korzyści. Prażanie bowiem nie omieszkali wypromować i dobrze sprzedać w popkulturze mitu związanego z ich miastem. Tyle, że pierwsze wzmianki o praskim golemie pojawiają się w drukach w języku czeskim dopiero w połowie XIX w., czyli 200 lat po śmierci rabina Loewa. W tym czasie w źródłach kronikarskich i to już od XVII w. funkcjonuje analogiczna wersja legendy w języku polskim... W podobnych latach, jak w Pradze rabin Loew, działał w Chełmie rabin Baal-Szem, z którym wiąże się łudząco podobna historia golema.
Wszystko więc wskazuje na to, że słynna praska legenda narodziła się tak naprawdę w Chełmie i w XIX wieku przeniknęła do Pragi. Było to możliwe m.in. dzięki temu, że zarówno Praga, Lublin, jak i Chełm znajdowały się przez pewien czas w granicach tego samego państwa – Austro-Węgier, dzieki czemu przepływ informacji i wymiana kulturowa stały się dużo łatwiejsze i szybsze.
To, że chełmianie przed wiekami wypuścili z rąk rodzimą, ‘złotodajną’ – jak się później okazało - legendę i pozwolili na niej zarobić czeskim sąsiadom, to jedno. Być może nie mieli wtedy do tego głowy, zagapili się. Bywa. Ale to, że nadal nie próbują o nią walczyć, nadal nie podejmują tematu, na którym można ‘wypłynąć’, to już zupełnie inna para kaloszy. Golem praski jest czymś co dodaje blasku samej Pradze. A w Chełmie mało kto zna legendę o miejscowym golemie. Nie wspominając już, że miasto nie wykorzystuje jej marketingowo. Zadowala się swoim duchem-bieluchem w kopalni kredy. No ale na takim ‘paliwie’ marketingowym daleko się nie pojedzie... Szkoda. Zwłaszcza, że w USA w latach 40-tych powstał na bazie chełmskiej legendy film animowany, opowiadający o chełmskich Żydach. Tam o golemie z Chełma słyszeli...

                                                                                           Frocyn

REAKCJE

Podczas jednego ze spektakli „Pani Bovary” w Teatrze im. J. Osterwy w Lublinie, tak gdzieś w jego połowie, jeden z widzów siedzących w pierwszym rzędzie zasłabł i osunął się na podłogę. Spektakl przerwano, aktorzy zajęli się chorym, inspicjent wezwała karetkę i po chwili mężczyznę odwieziono do szpitala. Po kilku minutach wznowiliśmy grę i już bez większych przeszkód dobrnęliśmy do finału. Zaskakująca w tym zdarzeniu była reakcja widzów. A konkretnie - brak reakcji. Na początku można było sądzić, że to część spektaklu – taka interakcja z widzem. Ale po chwili było już jasne, że naprawdę dzieje się coś niedobrego. A ludzie siedzieli i patrzyli... Zero reakcji. Na pytanie: „Czy jest na widowni lekarz?” nikt nie odpowiedział. Ani przecząco, ani twierdząco. Również żona mężczyzny, który zasłabł siedziała i patrzyła na wszystko, jak na film. Jej własny mąż leżał na podłodze, pani inspicjent, aktorzy i obsługa widowni zajmowały się nim, a kobieta nic... Zdawała się mieć w głowie monolog: „To się nie dzieje. Tego nie ma.” Najwyraźniej tak była sparaliżowana faktem, że z powodu jej męża przerwano spektakl i tym, że „ludzie patrzą” i „co ludzie powiedzą”, że całkowicie odjęło jej to zdolność reagowania.
Innym razem – przy okazji grania innego tytułu - na widowni siedział wyjątkowo niesforny widz. Przez cały czas komentował na głos akcję sztuki. Przeszkadzał i denerwował aktorów. A kobieta, z którą przyszedł, zamiast zwrócić uwagę swojemu chyba-mężowi, czy nawet poprosić go o wyjście, wyprężyła się w fotelu, wbiła wzrok w scenę i z całych sił udawała, że nie ma z tym panem nic wspólnego. Intensywnie oglądała sztukę. Udawała, że on nie istnieje i ona w ogóle nie jest z nim. Ale on, niestety zwracał się wyłącznie do niej...
Mam wrażenie, że pokutuje tu wychowanie w błędnie rozumianej kulturze bycia w teatrze. Bo, jak wpajają od pokoleń nauczycielki uczniom, w teatrze trzeba być kulturalnym: ubrać się w garnitur i krawat, siedzieć prosto, nie reagować, nie rozmawiać, nie oddychać i broń Boże nie śmiać się! Tylko oglądać. Tylko!

Zatem do wiadomości szanownych widzów, w tym żon: w teatrze żyjemy! Reagujemy. Oddychamy. W teatrze mamy się odprężyć. Jak scena nas śmieszy, to się śmiejemy. Jak wzrusza – to ronimy łezkę. Jak spektakl nam się podoba, to nagradzamy artystów gromkimi oklaskami. Aktorzy właśnie tego pragną: żywych, prawdziwych reakcji widzów. Natomiast, jak nasz mąż nie umie się zachować w teatrze, to go upominamy, żeby się uspokoił. Wyprowadzamy z budynku, żeby nam wstydu nie robił. A jak nasz mąż zemdleje i upadnie na podłogę, to mu pomagamy. Podnosimy pupę z fotela i go ratujemy. Bo to jest nasz mąż. Który potrzebuje naszej pomocy. I jego zdrowie jest w tej chwili dużo ważniejsze od tego, że „ludzie patrzą”...

                                                                                                      Frocyn