wtorek, 19 lipca 2016

REAKCJE

Podczas jednego ze spektakli „Pani Bovary” w Teatrze im. J. Osterwy w Lublinie, tak gdzieś w jego połowie, jeden z widzów siedzących w pierwszym rzędzie zasłabł i osunął się na podłogę. Spektakl przerwano, aktorzy zajęli się chorym, inspicjent wezwała karetkę i po chwili mężczyznę odwieziono do szpitala. Po kilku minutach wznowiliśmy grę i już bez większych przeszkód dobrnęliśmy do finału. Zaskakująca w tym zdarzeniu była reakcja widzów. A konkretnie - brak reakcji. Na początku można było sądzić, że to część spektaklu – taka interakcja z widzem. Ale po chwili było już jasne, że naprawdę dzieje się coś niedobrego. A ludzie siedzieli i patrzyli... Zero reakcji. Na pytanie: „Czy jest na widowni lekarz?” nikt nie odpowiedział. Ani przecząco, ani twierdząco. Również żona mężczyzny, który zasłabł siedziała i patrzyła na wszystko, jak na film. Jej własny mąż leżał na podłodze, pani inspicjent, aktorzy i obsługa widowni zajmowały się nim, a kobieta nic... Zdawała się mieć w głowie monolog: „To się nie dzieje. Tego nie ma.” Najwyraźniej tak była sparaliżowana faktem, że z powodu jej męża przerwano spektakl i tym, że „ludzie patrzą” i „co ludzie powiedzą”, że całkowicie odjęło jej to zdolność reagowania.
Innym razem – przy okazji grania innego tytułu - na widowni siedział wyjątkowo niesforny widz. Przez cały czas komentował na głos akcję sztuki. Przeszkadzał i denerwował aktorów. A kobieta, z którą przyszedł, zamiast zwrócić uwagę swojemu chyba-mężowi, czy nawet poprosić go o wyjście, wyprężyła się w fotelu, wbiła wzrok w scenę i z całych sił udawała, że nie ma z tym panem nic wspólnego. Intensywnie oglądała sztukę. Udawała, że on nie istnieje i ona w ogóle nie jest z nim. Ale on, niestety zwracał się wyłącznie do niej...
Mam wrażenie, że pokutuje tu wychowanie w błędnie rozumianej kulturze bycia w teatrze. Bo, jak wpajają od pokoleń nauczycielki uczniom, w teatrze trzeba być kulturalnym: ubrać się w garnitur i krawat, siedzieć prosto, nie reagować, nie rozmawiać, nie oddychać i broń Boże nie śmiać się! Tylko oglądać. Tylko!

Zatem do wiadomości szanownych widzów, w tym żon: w teatrze żyjemy! Reagujemy. Oddychamy. W teatrze mamy się odprężyć. Jak scena nas śmieszy, to się śmiejemy. Jak wzrusza – to ronimy łezkę. Jak spektakl nam się podoba, to nagradzamy artystów gromkimi oklaskami. Aktorzy właśnie tego pragną: żywych, prawdziwych reakcji widzów. Natomiast, jak nasz mąż nie umie się zachować w teatrze, to go upominamy, żeby się uspokoił. Wyprowadzamy z budynku, żeby nam wstydu nie robił. A jak nasz mąż zemdleje i upadnie na podłogę, to mu pomagamy. Podnosimy pupę z fotela i go ratujemy. Bo to jest nasz mąż. Który potrzebuje naszej pomocy. I jego zdrowie jest w tej chwili dużo ważniejsze od tego, że „ludzie patrzą”...

                                                                                                      Frocyn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz