Podczas
jednego ze spektakli „Pani Bovary” w Teatrze im. J. Osterwy w
Lublinie, tak gdzieś w jego połowie, jeden z widzów siedzących w
pierwszym rzędzie zasłabł i osunął się na podłogę. Spektakl
przerwano, aktorzy zajęli się chorym, inspicjent wezwała karetkę
i po chwili mężczyznę odwieziono do szpitala. Po kilku minutach
wznowiliśmy grę i już bez większych przeszkód dobrnęliśmy do
finału. Zaskakująca w tym zdarzeniu była reakcja widzów. A
konkretnie - brak reakcji. Na początku można było sądzić, że to
część spektaklu – taka interakcja z widzem. Ale po chwili było
już jasne, że naprawdę dzieje się coś niedobrego. A ludzie
siedzieli i patrzyli... Zero reakcji. Na pytanie: „Czy jest na
widowni lekarz?” nikt nie odpowiedział. Ani przecząco, ani
twierdząco. Również żona mężczyzny, który zasłabł siedziała
i patrzyła na wszystko, jak na film. Jej własny mąż leżał na
podłodze, pani inspicjent, aktorzy i obsługa widowni zajmowały się
nim, a kobieta nic... Zdawała się mieć w głowie monolog: „To
się nie dzieje. Tego nie ma.” Najwyraźniej tak była
sparaliżowana faktem, że z powodu jej męża przerwano spektakl i
tym, że „ludzie patrzą” i „co ludzie powiedzą”, że
całkowicie odjęło jej to zdolność reagowania.
Innym
razem – przy okazji grania innego tytułu - na widowni siedział
wyjątkowo niesforny widz. Przez cały czas komentował na głos
akcję sztuki. Przeszkadzał i denerwował aktorów. A kobieta, z
którą przyszedł, zamiast zwrócić uwagę swojemu chyba-mężowi,
czy nawet poprosić go o wyjście, wyprężyła się w fotelu, wbiła
wzrok w scenę i z całych sił udawała, że nie ma z tym panem nic
wspólnego. Intensywnie oglądała sztukę. Udawała, że on nie
istnieje i ona w ogóle nie jest z nim. Ale on, niestety zwracał się
wyłącznie do niej...
Mam
wrażenie, że pokutuje tu wychowanie w błędnie rozumianej kulturze
bycia w teatrze. Bo, jak wpajają od pokoleń nauczycielki uczniom, w
teatrze trzeba być kulturalnym: ubrać się w garnitur i krawat,
siedzieć prosto, nie reagować, nie rozmawiać, nie oddychać i broń
Boże nie śmiać się! Tylko oglądać. Tylko!
Zatem
do wiadomości szanownych widzów, w tym żon: w teatrze żyjemy!
Reagujemy. Oddychamy. W teatrze mamy się odprężyć. Jak scena nas
śmieszy, to się śmiejemy. Jak wzrusza – to ronimy łezkę. Jak
spektakl nam się podoba, to nagradzamy artystów gromkimi oklaskami.
Aktorzy właśnie tego pragną: żywych, prawdziwych reakcji widzów.
Natomiast, jak nasz mąż nie umie się zachować w teatrze, to go
upominamy, żeby się uspokoił. Wyprowadzamy z budynku, żeby nam
wstydu nie robił. A jak nasz mąż zemdleje i upadnie na podłogę,
to mu pomagamy. Podnosimy pupę z fotela i go ratujemy. Bo to jest
nasz mąż. Który potrzebuje naszej pomocy. I jego zdrowie jest w
tej chwili dużo ważniejsze od tego, że „ludzie patrzą”...
Frocyn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz