poniedziałek, 14 grudnia 2015

'KRADZIEJE' CZASU


Wielki reżyser europejskiego kina, Wojciech Jerzy Hass powiedział kiedyś: „Ukończyłem roczny Kurs Przysposobienia Filmowego w Krakowie i uważam, że to w zupełności wystarczy. Zdolnemu uczniowi wielu profesorów nie jest potrzebnych. Niezdolnemu - wielu profesorów i tak w niczym nie pomoże.” Tuż po wojnie, w latach 1945-1946 działała w Krakowie tzw. ‘krakowska prafilmówka’. W ciągu jednego roku działalności wypuściła ona takich absolwentów, jak: Jerzy Kawalerowicz, Jerzy Passendorfer, Mieczysław Jahoda, czy wymieniony już Wojciech Jerzy Hass. W tym samym czasie, też w Krakowie, przy Teatrze Starym działało Studio Teatralne. Absolwentem tej szkoły był m.in. Tadeusz Łomnicki. Natomiast w Lublinie, przy Teatrze im. Juliusza Osterwy, wiosną 1945 powstało Studio Dramatyczne, następnie przekształcone w Szkołę Dramatyczną. Wykładowcami byli tutaj aktorzy lubelskiego teatru oraz profesorowie KUL. Nauka trwała 2 lata a wśród absolwentów tej szkoły są m.in.: Henryk Bąk, Wiesław Michnikowski, Wojciech Siemion, czy Mieczysław Czechowicz. Wszystkie te szkoły działały przez pierwsze lata po wojnie, po czym ich funkcje przejęły wyższe uczelnie artystyczne w Warszawie, Karkowie, Łodzi i Wrocławiu. W trakcie trwania od 2 do 4 semestrów potrafiły one wykształcić liczną grupę wybitnych artystów polskiego kina i teatru. Z kolei przed wojną działał w Warszawie Państwowy Instytut Sztuki Teatralnej, w którym nauka trwała 3 lata, a do jego absolwentów należą: Tadeusz Fijewski, Nina Andrycz, Edward Dziewoński, Aleksander Bardini, Hanka Bielicka, Jan Świderski, Danuta Szaflarska, Irena Kwiatkowska, Andrzej Łapicki i inni. Na świecie do dzisiaj jest tak, że szkoły aktorskie i filmowe są zazwyczaj rocznym lub dwuletnim kursem. Bo tyle naprawdę wystarczy. Zawody aktora i reżysera, są artystyczne, ale jednocześnie rzemieślnicze. Uczy się ich człowiek przez całe zawodowe życie. W szkole można jedynie nauczyć pewnych podstaw warsztatowych, absolutnego minimum rzemiosła. A na to w zupełności wystarczą 2 do 4 semestrów. Reszty absolwenci powinni uczyć się w pracy, doskonaląc swoje umiejętności przez lata. Naprawdę nie ma sensu okradać młodych ludzi z ich czasu, przeciągając sztucznie okres szkolnej edukacji artystycznej. Przekształcenie po wojnie dwu i trzyletnich szkół w czteroletnie wyższe uczelnie nie było mądrym zabiegiem. Tak twierdzę. Ale przekształcanie ich obecnie w pięcio lub pięcio i pół letnie uczelnie jest już wybitnie niemądre. To niepotrzebne zabieranie czasu i hamowanie olbrzymiej energii skumulowanej w młodych ludziach. Uważam, że wszelkie reformowanie szkół artystycznych powinno iść w kierunku skracania czasu nauki, a nie jego wydłużania.
Ale jak tu teraz wytłumaczyć obecnemu rektorowi wyższej uczelni, że od przyszłego roku będzie już ‘tylko’ DYrektorem?...

WYBORY


Zaskakujące i fascynujące zarazem jest to, jakimi drogami nieraz biegnie nasze życie i jakimi ludźmi stajemy się z biegiem czasu. Jak bardzo potrafimy odbiec od tej wersji nas samych z dzieciństwa, albo z wczesnej młodości. Codziennie dokonujemy wyborów – nieraz bardzo trudnych – które pchają nasze życie w określonym kierunku. I po latach może okazać się, że jesteśmy w absolutnie zaskakującym i innym miejscu swojego życia, niż planowaliśmy na początku. Ale jakie mechanizmy sprawiają, że podejmujemy w danym momencie akurat taką decyzję, akurat taki wybór, a nie całkiem inny, przeciwny?
Nie tak dawno zmarł generał Czesław Kiszczak. Postać całkowicie jednoznaczna historycznie, a wszystko, co chciałbym na jego temat powiedzieć nie nadaje się do druku. Zdecydowanie bardziej złożoną i ciekawszą psychologicznie i kontrowersyjną postacią był jego najpierw podwładny, później przełożony – generał Wojciech Jaruzelski. Postać mocno kontrowersyjna, a jego życiorys paradoksalny. Ci dwaj wysocy oficerowie Ludowego Wojska Polskiego byli nierozerwalnym tandemem. W 1980 roku przejęli władzę w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, nadawali jej kształt przez całą dekadę lat 80-tych, następnie zaś byli głównymi gospodarzami obrad Okrągłego Stołu i nadali kształt całemu ustrojowi III Rzeczypospolitej – ze wszystkimi jej wadami i zaletami. Stali się niejako Ojcami Chrzestnymi III RP. Ale zanim do tego doszło, Wojciech Jaruzelski, który całe dorosłe życie uważał się za prawdziwego, gorliwego komunistę i ateistę, który od drugiej połowy lat 40-tych z pełnym oddaniem zaprowadzał rządy władzy ludowej na ziemiach polskich, wychowywał się i dorastał w rodzinnym Kurowie niedaleko Lublina, jako… rodowity polski szlachcic. Herbu Ślepowron. Kształtowany przez swego ojca i swoją matkę – gorliwą, głęboko wierzącą katoliczkę – w duchu przedwojennie pojmowanego patriotyzmu i przedwojennie pojmowanego katolicyzmu. Odebrał solidne szlacheckie wykształcenie w wysoko opłacanym gimnazjum z internatem. Nie był chłopem, nie był robotnikiem, nie był człowiekiem ‘z ludu’. Był prawdziwym przedwojennym paniczem, synem rządcy majątku, wnukiem powstańca styczniowego, człowiekiem, któremu w szkole i w domu wpajano wrogość do bolszewizmu. Gdy miał 16 lat, wybuchła II wojna światowa, do Kurowa wkroczyła Armia Czerwona i żołnierze radzieccy wypędzili jego, jego rodziców i siostrę z ich rodzinnego domu i wywieźli na Syberię. Tam pracując ponad siły i niedojadając otarł się o śmierć. Przeżył też śmierć swojego ojca, który zmarł na jego rękach. Następnie pojawiła się szansa wcielenia się do polsko-radzieckiej armii formowanej przez Stalina na wschodzie. Ci sami ludzie, którzy niedawno odebrali mu wszystko, teraz wyciągnęli do niego rękę. Z biegiem czasu zaufali mu całkowicie i umożliwili zawrotną karierę najpierw wojskową, potem polityczną. Wojciech Jaruzelski przeszedł cały szlak bojowy od Sielc nad Oką po Berlin, awansował w wojsku stopniowo od chorążego po generała armii. Ten żołnierz LWP najpierw brał udział we wprowadzaniu i umacnianiu komunizmu w Polsce, następnie został Ministrem Obrony PRL za czasów Gomułki i za czasów Gierka. Później sam został I Sekretarzem PZPR, premierem, a w końcu pierwszym prezydentem III RP. Jako jedyny nie Rosjanin w historii został uhonorowany Orderem Lenina – najwyższym odznaczeniem państwowym w ZSRR. Wszystko to otrzymywał w zamian za absolutną wierność swoim rosyjskim mocodawcom. Wierność do końca. Jego działalność polityczna, delikatnie mówiąc nie była ani chlubna, ani z korzyścią dla rodaków. Brał czynny udział w antyżydowskich czystkach w wojsku polskim w marcu 1968 r. Był bezpośrednio odpowiedzialny za otworzenie ognia do robotników w Gdańsku w grudniu 1970. Był głównym autorem stanu wojennego. Był domniemanym inicjatorem zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki. Ale największą jego zbrodnią przeciwko własnemu krajowi, było autorstwo planów rozmieszczenia rakiet jądrowych w razie wojny nuklearnej z USA. Gdyby do takiej doszło, cała wojna radziecko-amerykańska miała odbyć się na naszym terytorium. To w Polsce miały spotkać się ze sobą rosyjskie i amerykańskie rakiety jądrowe. Na Lublin np. miała spaść rakieta 100 kilogramowa… Innymi słowy Wojciech Jaruzelski skwapliwie doradził Rosjanom, w które punkty Polski i jakiej wielkości rakiety powinny spaść, by przeciwdziałać Amerykanom. Przy okazji w Polsce nie pozostałby kamień na kamieniu, a po mieszkańcach tej ziemi nie zostałoby nawet wspomnienie … O tym jak ciężkiego kalibru było to działanie niech świadczy fakt, że w 1987 roku miał miejsce ostatni poważny kryzys jądrowy zimnej wojny. Rosjanie wykryli na swoich radarach lecące w stronę Moskwy amerykańskie rakiety. Wydali rozkaz odpalenia swoich. Człowiek, który miał to wykonać zawahał się przez 2 minuty i nie wykonał rozkazu. Po 2 minutach okazało się, że to nie amerykańskie rakiety, tylko… klucz dzikich gęsi. 2 minuty zawahania uratowały nas wszystkich przed nieistnieniem… Nieistnieniem, które zawdzięczalibyśmy Wojciechowi Jaruzelskiemu.
Jednak wszystkie te działania, dokonania i wybory obarczone były wielkim osobistym dramatem. Matka – kobieta, z którą Jaruzelski do końca czuł się emocjonalnie silnie związany – nigdy nie poparła drogi, jaką wybrał jej syn. Zawsze ubolewała nad jego wyborami. Nie była z niego dumna. Dawała mu odczuć, że zawiódł… Ten człowiek całe życie żył w permanentnym rozdarciu. Dość zaznaczyć, że jako ateista, na łożu śmierci kazał zawiesić sobie nad łóżkiem obraz Matki Boskiej…
Nie czuję się powołany, by tego człowieka oceniać, czy osądzać. Wiem, że nie działał na moją korzyść. Myślę, że od zesłania na Syberię i śmierci ojca powodował nim strach. Paniczny strach. Przerażenie. I to ten strach determinował wszystkie jego późniejsze wybory. By przeżyć i uratować rodzinę wybrał sobie pana i wiernie mu służył. Czy był wielkim człowiekiem? Moim zdaniem był nieprzeciętnym człowiekiem, który podejmował złe wybory. Czy Lubelszczyzna powinna się chwalić swoim krajanem? Hmm… Ale… Tak sobie myślę… Gdyby to mnie w 16 roku życia wypędzono z domu, gdyby to mnie u progu życia zaglądała w oczy śmierć, gdyby to mój tata zmarł z wycieńczenia na moich rękach, to… nie wiem, jakich wyborów bym później dokonywał. Jakim bym dzisiaj był człowiekiem. Naprawdę nie wiem…

poniedziałek, 19 października 2015

PROWINCJA, TO NIE MIEJSCE ZAMIESZKANIA. PROWINCJA, TO SPOSÓB MYŚLENIA.


Co robił w Lublinie hollywoodzki gwiazdor Ashton Kutcher w lutym 2010?
Czy Franz Kafka w Lublinie cokolwiek kiedyś robił?
Czy Madonna, Danny DeVito i Britney Spears słyszeli o cadyku Jakubie Izaaku Horowicu?
Ile osób na świecie zna miejsce pochówku tego legendarnego jasnowidza, tzw. Widzącego z Lublina, na lubelskim kirkucie?
Ile osób na świecie wie, że przy Placu Zamkowym w Lublinie, zwanym Okiem Cadyka, w kamienicy, w której kiedyś mieszkał Widzący, a w której dziś znajduje się siedziba jednego z banków, jest tzw. ‘pępek świata’? Wielki cadyk, na podstawie kabały stwierdził, że tu znajduje się połączenie nieba z piekłem, miejsce, w którym najłatwiej kontaktować się z Bogiem. Ile osób na świecie o tym wie? A ile głęboko wierzy, że z tym połączeniem nieba z piekłem to prawda?
Przeciętny Amerykanin nie wie za bardzo gdzie leży Polska. Niektórzy nawet nie wiedzą, że pomiędzy Moskwą, a Berlinem w ogóle są jakieś państwa. Jest to wina wyłącznie tamtejszego systemu edukacji. Niczego innego. Ja od podstawówki orientuję się, gdzie leży Somalia. A nie jest to centrum światowej cywilizacji. Ale co nas obchodzi przeciętny Amerykanin? Jedna ze strategii marketingowych polega na tym, żeby zwabić do siebie jednego wpływowego człowieka, albo wąską grupę wpływowych ludzi, w nadziei, że oni pociągną za sobą resztę – tę mniej wpływową i zorientowaną.
Powiem tak: jeżeli polski chasydyzm do dziś jest najbardziej znaną i wciąż istniejącą odmianą chasydyzmu na świecie, jeśli swój okres świetności przeżywał w XVIII i XIX wieku, właśnie na terenach wschodniej Rzeczypospolitej, ówczesnej Galicji, jeśli jego centrum to był właśnie Lublin i Lubelszczyzna, a jego najwybitniejszym przedstawicielem był właśnie cadyk Horowic, znany jako Widzący z Lublina, jeśli wciąż ludzie z różnych stron świata przyjeżdżają na jego grób, jeśli to właśnie stąd po II wojnie  światowej polski chasydyzm ‘wyemigrował’ do USA i Izraela i rozwija się tam nadal, jeśli wraz z nim wyemigrowała do tych krajów duchowa mistyczno-filozoficzna szkoła judaizmu – kabała, a wraz z nią mit o Jasnowidzu Horowitzu, jako wybitnym kabaliście, to dlaczego tego nie wykorzystać?
Nie wiem czy Franz Kafka był kiedykolwiek w Lublinie. Wiem natomiast, że musiał się doskonale orientować w temacie Widzącego z Lublina, bo był zafascynowany chasydyzmem, a jego twórczość jest przesiąknięta żydowską kabałą. W dodatku jego rodzinne miasto Praga oraz Lublin znajdowały się wówczas w tym samym państwie – Austro-Węgry – więc potencjalnie nic nie stało na przeszkodzie, żeby zajrzał tu sobie kiedyś… Wiem też, że Ashton Kutcher przyjechał do Lublina najprawdopodobniej głównie po to, żeby odwiedzić grób cadyka Jakuba i wiem, że kabała od lat robi furorę wśród światowych i polskich gwiazd showbiznesu. Do amerykańskiej Kbbalah Center należą m.in. wymienieni Danny DeVito i Madonna, ale za praktyków kabały uważają się też w Polsce Kayah, czy Maryla Rodowicz. Owszem – jest to sekciarska wariacja na temat kabały, służąca głównie drenowaniu kieszeni ‘szukających swojej duchowości’ bogaczy i ma niewiele wspólnego z prawdziwym żydowskim mistycyzmem, ale… co nam do tego? Przecież chodzi o to, żeby ci wszyscy wielcy i bogaci przyjeżdżali tutaj, odwiedzali grób, łączyli się z Bogiem w Oku Cadyka, zostawiali tu swoje pieniądze i wracali do wielkiego świata, opowiadając dobrze o tym miejscu innym. Swego czasu wybitny reżyser filmowy David Lynch zachwycił się Łodzią i przyjeżdżał doń regularnie przez kilka lat. Chciał nawet wybudować tam wytwórnię filmową. Ale radni miasta spaprali sprawę i Lynch przestał przyjeżdżać…Wierzę jednak głęboko, że radni Lublina, to zupełnie inny rodzaj ludzi…
Żydowska kabała i mit o Jasnowidzu Horowicu, to olbrzymi potencjał, na którym miasto może, mówiąc nieładnie, dobrze zarobić. Więc dlaczego tego nie nagłaśniać? I nie mam tu na myśli nieśmiałych projektów kulturalnych. Mówię o kompleksowej, przemyślanej strategii biznesowej i marketingowej, o świadomej polityce miasta. Tylko w taki sposób jest szansa na wypromowanie Lublina. Tak, żeby w przyszłości nikt już nie miał najmniejszych wątpliwości, gdzie powinna znajdować się Europejska Stolica Kultury…

                                                                                   Frocyn

WIELCY RODACY


Będąc studentem krakowskiej PWST zetknąłem się z twórczością światowej sławy polskiego rzeźbiarza Igora Mitoraja. Do Krakowa na wiele miesięcy przyjechała bogata wystawa jego prac. Rzeźby i szkice można było obejrzeć w jednej z krakowskich galerii, oraz na Rynku Głównym pod gołym niebem. Oglądałem te rzeźby z wypiekami na twarzy! Jednak spora część mieszkańców Krakowa nie podzielała moich zachwytów. ‘Na mieście’ i w mediach niewiele mówiło się o wystawie. A jeśli się coś mówiło, to raczej krytycznie. Ale chyba nie do końca chodziło tutaj o samą sztukę. Europa, Japonia, USA i kilka innych państw chętnie zamawiały kolejne prace u Mitoraja. Dlaczego mieszkańcom Krakowa nie przypadły one do gustu? I dlaczego tak niewiele mówi się w ojczyźnie o Polaku, który odniósł światowy sukces? I tak niewiele wiemy o innych Polakach, którzy zdobyli międzynarodową sławę? Myślę, że powodem tej ciszy jest właśnie ten ich sukces… On nas boli. I dlatego go wyciszamy. Nakrywamy ręcznikiem. Wolimy słuchać o porażkach naszych artystów w Hollywood. Do wiadomości wszystkich: kiedy nasz rodak zdobywa światową sławę, to jest to powód do dumy! Nie do wstydu. I mówi się o tym głośno! A nie udaje, że fakt nie istnieje. I to nie ma znaczenia, czy jego twórczość nam się podoba, czy nie. Chodzi o to, że ten człowiek przynosi nam chlubę na arenie międzynarodowej. Takiego człowieka się popiera. I hołubi. A nie wycisza. I chowa się do kieszeni swoje małostkowe, zaściankowe kompleksiki.
Tamara Łempicka - malarka epoki art deco; Roman Opałka – malarz i grafik; Zdzisław Beksiński – malarz, rzeźbiarz, fotograf; Ernest Malinowski – inżynier, budowniczy kolei w Peru i Ekwadorze, projektant i budowniczy Centralnej Kolei Transandyjskiej; Joseph Conrad (właść. Józef Teodor Konrad Korzeniowski) – polski szlachcic i angielski pisarz; Rudolf Modrzejewski, syn Heleny Modrzejewskiej – inżynier, pionier w budownictwie mostów wiszących w USA; Bronisław Malinowski – antropolog, podróżnik, etnolog, religioznawca, twórca funkcjonalizmu strukturalnego; Ignacy Łukasiewicz – wynalazca lampy naftowej… itd. itd. To jest naprawdę cała litania nazwisk.  
Lublin także ma swojego ‘Mitoraja’. Jest nim lublinianin z urodzenia, Tomasz Kawiak. Jego rzeźby dżinsów stoją w Chinach, w Australii, we Francji. Profesor Instytutu Artystycznego w Orleanie we Francji. Nie tak dawno otrzymał medal Rycerza Sztuki i Literatury – Zasłużony dla Francji. Ilu Lublinian słyszało o nim?...
Jak widać wielcy Polacy to nie tylko Chopin, Skłodowska i Kopernik. Z nazwisk Polaków, którzy wnieśli istotny wkład w światową kulturę mógłby powstać pokaźnych rozmiarów Panteon. Gdyby oczywiście ktoś wpadł na pomysł zbudowania takiego Panteonu…

piątek, 7 sierpnia 2015



ALL  INCLUSIVE


Halo! Mamusia? Nie słyszę! Mamusia? No cześć! Na wczasach jestem! Na wczasach! Co? W Tunezji. No tak! Cudownie jest. Cudownie! Ostrzeliwuję się właśnie. Co? No, bo atakują. Atakują! Z lewej, bierz go, bierz go! Tam jest, tam! Co? Nie do Ciebie, mamusia, do kolegi. Do kolegi! No. Osłania mnie. Tak się podzieliliśmy. On mnie osłania, ja się opalam, a potem zmiana. Zmiana! On strzela, ja się opalam, a potem na odwrót! Co? Kto strzela? No kolega! A! Pytasz, do kogo? No do tych, tam… Tych, takich, co kebaby u nas sprzedają. Kebaby! Taka bułka z mięsem. No! No i oni strzelają do nas, to my od rana odpowiadamy ogniem. I tak tu jest codziennie. Co? A nie, skąd, jaka reklamacja, nie jestem zawiedziony! Spodziewałem się tego. Spodziewałem się! Jeszcze im dopłaciłem za dodatkowe atrakcje. Taka oferta. Oferta! O co im chodzi, że strzelają? A kto to wie? Oni sami nie wiedzą. Też byś nie wiedziała, jakbyś w ich języku mówiła. Jeden powiedział: ‘Al ahr lah ybt byhr’, a drugi mu na to: ‘Alah ahla bahla chchch’, no i weź się domyśl, o co im chodzi. Podobno chodzi im o Allacha. Allacha, mamusia, Allacha! Co? Ja się nie wyrażam. Dobra, mamusia, daj mi tatę. Tatę mi daj! Urodziny ma! Halo? Tata? Zdrowia, szczęścia, pomyślności, daj mi babcię. Babcię! Babcia? Babcia?? Babcia!!! No! To ja! Twój wnuczek! Na wczasach jestem! Na wczasach, babcia! W Tunezji! Wycieczkę wykupiłem! All inclusive! Inclusive! Takie zagraniczne słowo! Znaczy, że wszystko jest! Wszystko jest, babcia! Full wypas! Hotel, żarcie, wszystko! A na plażę dają ręcznik, leżak, kąpielówki, karabin i skrzynkę granatów! No! All inclusive! Zdejmij, go, zdejmij! Nie tego! Tamtego! Z flanki, go, z flanki! Nie do ciebie, babcia, do kolegi! Do kolegi! No. A pamiętasz babcia, jak byłaś mała i uciekałaś przez Ukrainę, bo do ciebie strzelali? No. To teraz tam do nich strzelają. No. Też tam jadę, babcia. Na drugi turnus. Dwa tygodnie w Tunezji i dwa tygodnie w Donbasie. Tak zaplanowałem w tym roku. Też all inclusive. Tylko, że tam w pakiecie mają, że rakietę można odpalić i czołgiem pojeździć. Czołgiem, babcia, czołgiem!  Na Kijów! O, słyszę, babcia, że się ożywiłaś. Jakby ci ze czterdzieści lat ubyło. Tak, babcia! Na Kijów! Na Kijów!!!

           
                                                                                       Frocyn


KRYZYS W MINISTERSTWIE


Do gabinetu ministra wbiega zdyszany zastępca.

- Panie ministrze! Panie ministrze! Kryzys! Musimy zrobić poważne cięcia w budżecie naszego resortu.
- Naszego?! Ojojoj, to niedopszszsz… Co proponujesz?
- Na początek – balet rosyjski.
- Mój balet??! Chcesz wywalić moje tancerki???!!!
- Niestety – naciski z góry…
- I to w momencie, kiedy zatrudniliśmy piętnaście nowych?!
- Zatrudniliśmy jakieś nowe? Z Moskwy i z Petersburga?
- Nie. Z trasy Warszawa-Radom.
- Panie ministrze – chociaż kilka…
- No, to która?
- Natasza…
- Wykluczone! Gram nią w kości.
- Jak?!
- Rzucam nią o podłogę, ona się turla i to tak fajnie klekocze hi, hi!
- Tatiana.
- Moja ukochana Tatianka? Nigdy! Chociaż… ostatnio trochę przytyła… Waży siedemnaście kilo! Tłusta świnia. Zaraz, zaraz… Dlaczego Ty się czepiasz moich tancerek? Może byśmy tak zaczęli od Twojego delfinarium?
- Moje małe, kochane delfinki! Chce pan mnie pozbawić jedynej pociechy mojego życia?!
- Dwa piętra budynku, tajne archiwum i schron przerobione na akwarium, hektolitry morskiej wody, stado delfinów, armia nurków do obsługi, nie licząc trenera, który twierdzi, że nauczy delfiny warczeć.
- A nauczy! To delfiny obronne!
- Po, co obciążać podatnika takim zbytkiem?
- Zbytkiem?! A pański chór karłów śpiewających do obiadu?
- To są wyjątkowe karły! Jak się w nich rzuca jedzeniem, to śpiewają wspak! A pański korpus sekretarek dłubiących w nosie? Przez osiem godzin dziennie! W tydzień wypijają roczny zapas kawy!
- O, wypraszam sobie! To są moje córki! Dobrze o tym wiesz.
- Przepraszam… Mnie nie przeszkadzają… Niech sobie dłubią… Ale koniecznie muszą brać za to dziewięć średnich krajowych każda? Osiem nie wystarczy?...
- Panie ministrze, nie kłóćmy się. A może by tak pańskiemu drugiemu, GORSZEMU zastępcy odebrać kilka praw?... Na przykład prawo do puszczania łódek z banknotów dwustuzłotowych?
- Ile na to przeznaczamy?
- Trzydzieści procent rocznego budżetu.
- Synuś, nie bądź dla niego złośliwy. Wiesz, że dochrapał się tego stanowiska ciężką pracą.
- Czym?
- A co ja powiedziałem?
- Nie wiem. Coś w obcym narzeczu. Znowu, tatuś, paliłeś trawę.
- Do rzeczy – co proponujesz?
- Mam! Na początek we wszystkich toaletach wymienić rolki banknotów Stuzłotowych na zwykły papier toaletowy.
- Zwykły?! Masz na myśli te ohydne atłasowe ręczniki z Kaczorem Donaldem?
- Tak. No a dalej to już trzeba by było zająć się biednymi, głodnymi i chorymi…
- Co nam do nich?...
- Yyy… Nasze ministerstwo się nimi zajmuje…
- Od kiedy??!
- Od zawsze…
- Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałeś?!
- Przy wejściu wisi taka czerwona tabliczka: Ministerstwo D.S. Biednych, Głodnych i Schorowanych…
- Skąd mogłem wiedzieć, że to ma jakiś związek z nami?
- Przeznaczamy na ich potrzeby trzy procent rocznego budżetu.
- Skandal! Taka rozrzutność? W dobie kryzysu?!
- Zacznijmy od dzieci.
- Tych, których używamy?
- Cicho! Mówiłem ci, tata, że o tych nic nie wiemy! Mówię o tych niedożywionych. Dla każdego z nich, na ciepły posiłek przeznaczamy miesięcznie cały jeden złoty i dwadzieścia groszy.
- Kawiorem je karmią?! Dwadzieścia groszy wystarczy! Raz na kwartał.
- Dalej – wdowy po górnikach. Jedna z nich, matka sześciorga dzieci, bliźniaki w drodze, dostaje od nasz trzysta złotych.
- Miesięcznie???
- Rocznie.
- I tak przesadza. Trzy paczki?! Co ona robi z taką kasą?!
- No, mnie by odbiło z dobrobytu.
- No, właśnie. Jej też może odwalić. Trzydzieści złotych jej starczy.
- A’propos „starczy” – trzeba coś zrobić z emerytami.
- Oni też od nas doją??!!! To ja się nie dziwię, że mamy kryzys! Do roboty z nimi!
- A gdzie mieliby pracować?
- W pip-show!


                                                                              Frocyn


ŚLUB



Ksiądz kończy czytanie przysięgi małżeńskiej. Para młoda, szeroko uśmiechnięta, po uszy w sobie zakochana.

KSIĄDZ:
- Czy przysięgacie sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską w zdrowiu i chorobie, na dobre i na złe, póki śmierć was nie rozłączy?

PRZEDSIĘBIORCA-PAN MŁODY (autentycznie zdziwiony i zaskoczony):
- Zaraz, zaraz, nie bardzo rozumiem. Mógłby ksiądz jeszcze raz przeczytać?

KSIĄDZ (nieco zaskoczony, niepewnym tonem):
- Yyy… ‘…w zdrowiu i chorobie, na dobre i na złe, póki…’

PRZEDSIĘBIORCA:
- Jak ‘w chorobie’, nie rozumiem… (do narzeczonej) Jesteś chora?... Nic nie mówiłaś…

PANNA MŁODA:
- Nie jestem, ale… To przecież tylko taka formuła… Taki tekst przysięgi…

PRZEDSIĘBIORCA:
- Jak ‘tekst przysięgi’? To jesteś chora, czy nie?

PANNA MŁODA:
- No, nie… Ale wiesz… Różne rzeczy się mogą przydarzyć… w przyszłości… Niczego nie można być pewnym…

PRZEDSIĘBIORCA:
- Mam podpisać coś w ciemno?! Mam wejść w niepewny biznes?! Hej! Chwilunia! W co wy mnie chcecie wrobić?! Zamierzasz chorować?!!

PANNA MŁODA:
- Nie zamierzam, ale!...

KSIĄDZ:
- Wszyscy tak przysięgają, to normalne. Pańska narzeczona jest teraz piękna, młoda i zdrowa, ale przecież czas płynie, ludzie się zmieniają, zmieniają się charaktery, przytrafiają się różne zdarzenia losowe… ludzie się starzeją…

PRZEDSIĘBIORCA:
- Ty będziesz stara???!! No, super, że dopiero teraz mi o tym mówisz! (do księdza) Kochany, daj no ten papierek. Robię w biznesie od lat, nie takie umowy podpisywałem, nie tacy chcieli mnie wyhuśtać i nie na takie miny chcieli mnie wsadzić. (bierze ołówek i kreśli na kartce) Wykreślamy to i to… O! Interesuje mnie tylko ‘w zdrowiu’ i ‘na dobre’. I teraz mogę podpisywać. (do narzeczonej) A jeśli któreś z postanowień tej umowy nie będzie w przyszłości dotrzymane, umowę uważa się za nieważną.

PANNA MŁODA:
- Ale…

PRZEDSIĘBIORCA:
- Nie ma ‘ale’. Podpisz tu ładnie, o… tak… grzeczna dziewczynka. I idziemy do domu.
(do siebie) Nie do wiary, że wciąż mnie to spotyka. (do księdza) Ilu biedaków już tak załatwiłeś? Jestem tak wzburzony, że muszę zadzwonić do swojego prawnika. (wyjmuje z kieszeni komórkę). No cześć. Dasz wiarę, co mnie przed chwilą spotkało? Podetknęli mi umowę małżeńską do podpisu. Znasz jej tekst? No i co o tym myślisz? Żartujesz?!!... Ty też ją popisałeś???!! I Ty się na to wszystko zgodziłeś??!! Ty???!!! Wybacz, stary, ale chyba będę musiał zmienić prawnika…


                                                                                       Frocyn



BANK



Pewne młode małżeństwo przeczytało ulotkę reklamową takiej oto treści:

 "Tylko w naszym banku wakacyjna promocja!!!
Najwyższa miesięczna rata!
Najwyższe oprocentowanie!
Za zero złotych na koncie!".

Po krótkiej naradzie młodzi postanowili udać się do banku i postarać o przyznanie im kredytu na mieszkanie.
Bank rozpatrzył przychylnie ich prośbę... 
A było to tak:

- A teraz przystąpmy do ceremonii przyznania kredytu.
(małżeństwo klęka przed bankowcem)
- Na początek wyznanie wiary:
Czy wyznajecie jeden, jedyny, powszechny i potężny bank na świecie?

- Wyznajemy!

- Czy wierzycie w jego wszechwładzę, wszechpotęgę i wszechobecność w waszym marnym życiu?

- Wierzymy!

- Czy wyrzekacie się innych banków poza tym jednym i jedynym?

- Wyrzekamy się!

- Jak bardzo pragniecie kredytu?

- Niczym wody ze zdroju życia!

- Czy przyrzekacie przez najbliższe 30 lat regularnie spowiadać się ze wszystkich swoich dochodów, stanie majątku, planów, marzeń, czynów, godzin i miejsc przebywania, a nawet myśli?

- Przyrzekamy!

- Czy przyrzekacie regularnie podawać szczegółowe informacje dotyczące życia waszych bliskich, znajomych, sąsiadów itp.?

- Przyrzekamy!

- Czy przyrzekacie przez 30 lat sumiennie oszczędzać, zaciskać pasa, nie kupować więcej mieszkań, aut, mebli, a nawet ciasteczek, tylko każdy grosz natychmiast zanosić do jednego, jedynego, potężnego banku na świecie?

- Przyrzekamy!

- Teraz proszę wypełnić główny punkt umowy kredytowej.

- Który?

- Ten.

- Ale razem? Jednocześnie?

- Jak państwo wolą. Może być osobno.

(Bankowiec wstał, jeden z małżonków położył się na podłodze i objął bankowca za nogę; bankowiec przeszedł się wzdłuż korytarza bankowego i z powrotem, wlokąc za sobą małżonka; w tym czasie małżonek wrzeszczał „Kredytu! Kredytu!”; następnie to samo uczynił drugi ze współmałżonków.)

- Wystarczy. Państwa wniosek, wraz z 14 tysiącami teczek dokumentów cztery Tiry wiozą do analityka i w ciągu pół roku proszę spodziewać się odpowiedzi.

(małżonkowie chwytają dłonie bankowca i gorąco je całują)

- Dziękujemy!

- No, a teraz sio! Do roboty! Zarobić na pierwszą ratę! Spłacanie zaczynamy od jutra. Sio!


                                                                                                 Frocyn




                                                             

PAN RAFAŁ




Pan Rafał siedzi w fotelu i myśli.

OFF:
- Pan Rafał, jak co rano, wieczór i w południe siedział w fotelu i rozmyślał: „Jak zrobić, żeby zarobić, a się nie narobić?”. Myślał, myślał, myślał, myślał, myślał, myślał, aż wymyślił.

RAFAŁ OFF:
- Zabiję wszystkich ludzi na świecie, a potem przejmę ich majątki.

Pan Rafał notuje coś ołówkiem w notesie.

RAFAŁ OFF:
- Koszty własne – sześć miliardów naboi. No tak… ale, jak ich wszystkich zabiję, to, owszem zarobię, ale się nieźle przy tym narobię… Co tu robić? Co tu robić?

Dzwoni telefon. Pan Rafał odbiera telefon.

RAFAŁ:
- Rafał Pociupany, słucham?

GŁOS W SŁUCHAWCE:
- Rafał?! Masz na imię Rafał?! Buahahahahahahahahahahahahahaaaaa….!!!

Głos w słuchawce umiera i pada na glebę.

RAFAŁ:
- Halo! Halo!

OFF:
- W tym momencie Pan Rafał wpadł na genialny pomysł.

Pan Rafał robi minę wpadającego na genialny pomysł.

RAFAŁ OFF:
- Będę się przedstawiał ludziom, a oni będą umierali ze śmiechu!

OFF:
- Jak pomyślał, tak zrobił.

Pan Rafał idzie ulicą, uchyla kapelusza kłaniając się kolejnym przechodniom, widać, że coś do nich mówi, a oni po kolei przewracają się na ziemię ze śmiechu, tarzają ze śmiechu, zwijają ze śmiechu, aż w końcu umierają. Ze śmiechu.

Pan Rafał zatrzymuje się i nad czymś się zafrasowuje. Zmartwiuje. Zastanawia się.


PAN RAFAŁ OFF:
- No, ale ile tak można chodzić po ulicy i chodzić i chodzić? I się przedstawiać? Wykończyłem w ten sposób dopiero jedną ulicę. A przede mną jeszcze całe osiedle i reszta świata jeszcze! Sześć miliardów ludzi! To nie jest w kij pierdział! Z przeproszeniem. Co tu robić? Na bombę atomową mnie nie stać. Gazów trujących nie mam…

Pan Rafał robi minę wpadającego na genialny pomysł.

PAN RAFAŁ OFF:
- Właśnie! Trujących!

OFF:
- W tym momencie pan Rafał przypomniał sobie, że jego żona piecze wyjątkowo ohydne ciasteczka owsiane. Bóg jeden wie, co ta stara krowa do nich pakuje, a receptury nigdy nie chciała zdradzić, bo to tajemnica przekazana jej w sekrecie od mamusi. Pan Rafał początkowo podejrzewał, że są tam szczyny szczura, rzygawiny kota i kupa pani Cieślak spod jedynki. Ale później przyszedł do przekonania, że w tych ciasteczkach musi być coś znacznie gorszego. Dla wypróbowania środka rażenia, dał jedno ciasteczko ptaku do zjedzenia.

Pan Rafał daje ciasteczko ptaku. Ptaku upada natychmiast.

PANA RAFAŁ OFF:
- Dobra nasza! Roześlę ciasteczka do wszystkich moich znajomych!

OFF:
- Jak pomyślał, tak zrobił. Zrobił dużo paczek z ciasteczkami i rozesłał, gdzie się dało.

Pan Rafał robi paczkę i zakleja ją. Widać, jak ilość paczek rośnie na jego stole. Widać zadowoloną minę Pana Rafała.

OFF:
- Tym sposobem pan Rafał wytruł tak z osiem miast w całej Polsce.

Pan Rafał robi zafrasowaną minę.

PAN RAFAŁ OFF:
- No tak. Ale tym sposobem też się narobię, zanim zarobię.

Pan Rafał robi minę wpadającego na genialny pomysł.

PAN RAFAŁ OFF:
- Wiem! Muszę zatruć wszystkie źródła wody pitnej na świecie!

OFF:
- Jak pomyślał, tak zrobił. Pojechał do źródeł Odry i Wisły i nakruszył tam trochę tych ohydnych ciasteczek żony.

Pan Rafał jedzie pociągiem. Pan Rafał nakrusza.


OFF:
- Wody Odry i Wisły zatruły wszystkie swoje dorzecza i wody gruntowe, a więc i wodę w kranach. Pan Rafał przezornie oszczędził tylko wodę w kranach z jego bloku, no, bo przecież sam musiał coś pić. Dalej wody Odry i Wisły wpadły do Bałtyku i zatruły całe morze.

Jakoś to trzeba pokazać, tylko jeszcze nie wiem jak.

OFF:
- Tym sposobem w ciągu miesiąca pan Rafał wykończył ciasteczkami żony prawie całą Polskę, całą Ukrainę, Litwę, Białoruś, Niemcy i Skandynawię.

Pan Rafał szatańsko się cieszy. Nagle się zafrasowuje.  

PAN RAFAŁ OFF:
- No tak. Ale to dopiero jakieś pół Europy. A przede mną cały świat! Jeżdżąc do wszystkich źródeł na świecie znowu się narobię. Do dupy taka robota.

OFF:
- Wtedy pan Rafał wpadł na kolejny genialny pomysł.

Pan Rafał robi minę wpadającego na genialny pomysł.

OFF:
- Zaprosił do siebie swojego przyjaciela, który od dawna go wkurwiał i pokazał mu zdjęcie swojej żony. Przyjaciel zaczął rzygać. Rzygał, rzygał, rzygał, rzygał, rzygał, rzygał, rzygał, aż cały się wyrzygał. I umarł. Głupi chuj.

PAN RAFAŁ OFF:
- Teraz wystarczy tylko umieścić to zdjęcie w Internecie.

OFF:
- Jak pomyślał, tak zrobił.

Pan Rafał siedzi przed kompem z miną zawziętą i językiem na wierzchu i palcami klepie w klawiaturę.

OFF:
- Minutę później porzygał się cały jego blok.

Widać blok i słychać rzyganie. Najpierw jedno, potem dwa, trzy, a potem cała lawina rzygań.

OFF:
- Godzinę później rzygała już cała Europa.

Widać zdjęcie Londynu i słychać wielki rzyg. Potem zdjęcie Paryża, Moskwy, Rzymu, Watykanu itd. Albo też inne obrazki charakterystyczne dla kraju, np. szwajcarska czekolada Milka i słychać wielki rzyg, przejazd królowej brytyjskiej, albo jej zdjęcie i rzyg, papież w oknie na placu św. Piotra i rzyg. Itd.


OFF:
- A dobę później cały świat.

Prezydent Obama i Pentagon – rzyg. Bin Laden – rzyg. Grupa Murzynów – rzyg. Jakiś Mongoł z kozami – rzyg. Mnich buddyjski – rzyg. Bombaj – rzyg. Istambuł – rzyg. Eskimos – rzyg. Piłkarze z Brazylii – rzyg. Mafioso z Kolumbii – rzyg. Itd.

OFF:
- Tym sposobem cały świat, oprócz pana Rafała i jego żony, do północy już nie żył.
Nazajutrz pan Rafał obudził się piekielnie bogaty.

Pan Rafał przeciąga się i nad wyraz radosny, lekki i rześki wyskakuje spod pierzynki.

OFF:
- Żeby jak najprędzej poczuć siłę swojego majątku, czemprędzej wyskoczył do pobliskiego sklepu po gazetę i świeże bułeczki.

Pan Rafał wchodzi do osiedlowego sklepu i dzwoni w dzwonek na ladzie.

PAN RAFAŁ:
- Dzień dobry! Dzień dobry!... Dzień dobry!

Pan Rafał ponownie dzwoni w dzwonek. Dzwoni mocniej. Jeszcze mocniej.

PAN RAFAŁ:
- Dzień dobry!... Dzień dobry!...

Pan Rafał wali pięścią w ladę.

PAN RAFAŁ:
- Dzień, kurwa, dobry!... Dzień…

Pan Rafał robi minę, jakby nagle sobie coś uświadomił. Mina ta mu rzednie. Rozgląda się po pustym sklepie. Wychodzi na ulicę. Patrzy na pustą ulicę. Puste place zabaw. Puste podwórka domów itd.

PAN RAFAŁ OFF:
- Eee…To był głupi pomysł.

OFF:
- No. Był.

Pan Rafał przygnębiony wraca do swojego domu.

       
                                                                                        
                                                                                           Frocyn





MĘSKI WIECZÓR



Weekend. Wieczór. Puste mieszkanie. Cisza. Spokój. Jestem sam. Nareszcie sam.
No to, co? Papieroska? No, to papieroska! Siadam sobie wygodnie w fotelu, wyciągam nogi, rozpakowuję nową paczkę, wyciągam ‘szluga’, zapalam i z rozkoszą zaciągam się. Mmmm… O, taaak…  Pyszny… Taki niezdrowy… Taki powodujący raka… I choroby serca… Mmmm… Sam minister zdrowia mnie ostrzega. Mmmm… No, to jak sam minister zdrowia, no to… No to jeszcze jednego trzeba zapalić! Z rozkoszą zapadam się w fotel, odprężam i zapalam drugiego… Mmmm, cudownie… Wciągam dym w płuca… Ależ te substancje smolne muszą mi teraz szkodzić!... Ten minister to musi mieć tęgi łeb. Taaak… Jak taki mądry człowiek mi radzi, to musi coś w tym być… No to ja sobie jeszcze trzeciego zapalę! Cudownie… Uwielbiam samotne wieczory!
Otwieram Internet. Wyświetla mi się jakiś kanał o zdrowym żywieniu. O zdrowym żywieniu? No to ja sobie paczkę chipsów otworzę. O, tak. Albo dwie od razu. Taak, pyszny, niezdrowy benzoesanik sodu… Mmm, pycha… Mój kochany emulgatorek kwasowości… E-305, E-199 i inne takie tam. Cudo! Ależ to musi szkodzić mi na wątrobę! Miodzio!
Babka na kanale coś mówi o wegetarianizmie. A, to ja sobie stek zapodam! A, co?! Krwisty, soczysty, koniecznie na głębokim tłuszczu! Mniam! Mam nadzieję, że to zwierzątko bardzo cierpiało, jak je do ubojni wieźli. A ja sobie je teraz jeszcze przysmażę na wolnym ogniu… Yeah! Jak cudownie skwierczy!... Dużo tłuszczu! I soczyste mięsko! Ze zwierzątka! Smażone! Późnym wieczorem! Eeech, życie potrafi być piękne! Mam nadzieję, że obrońcy praw zwierząt są teraz naprawdę wściekli. A ja sobie w tym cierpiącym zwierzątku zanurzę teraz ząbki!... I mam nadzieję, że moja wątroba właśnie teraz bardzo się męczy… I jeszcze sobie solidnie posolę! Bo taka sól, jak wiemy, zatyka żyły, grozi miażdżycą, wysokim cholesterolem, cokolwiek to jest,  i bardzo szkodzi sercu. Oooo, taaak… Duuużo sooli, taaak… Duuużo…
O! A tu mi w Internetach wyskoczył jakiś facet, co o walce z alkoholizmem mówi. No tak! Byłbym zapomniał! Przecież mięsko trzeba popić! Oczywiście, że wódeczka musi być! Zaraz, zaraz, co my tu mamy… Nie, no, nie będziemy pić tej wysoko destylowanej, tej burżujskiej, tej za ponad trzydzieści zeta. Nalejemy sobie tej chamskiej, śmierdzącej… z czerwoną kartką… za jedyne 16 złotych… A co?! Raz się żyje! Mmmm – ależ ona cudownie śmierdzi! No to chlup, w ten głupi dziób! Pierdykniem, bo odwykniem! Chluśniem, bo uśniem! Wypijem, bo zgnijem! Czy jak tam jeszcze… Blłach!!! Ohyda!...  Mam nadzieję, że to źle wpłynie na mój wzrok. Trzeba to szybko czymś przepić. To może herbatka! Taka solidna siekiera! Mocna i cierpka, jak turecka! Bo to o tej porze ponoć bardzo niezdrowe i zasnąć po tym nie można. I koniecznie duuużo trzeba posłodzić! Tak ze trzy łyżeczki. Stołowe! Bo jak wiadomo cukier, to biała śmierć! I szkodzi na wszystko! Mmmm – nie ma to jak mocna, przesłodzona herbata po dwudziestej drugiej wieczorem! A właśnie! Dwudziesta druga!  Cisza nocna! No to my sobie teraz, dajmy na to… Stonesów na cały regulator! Tak, żeby ściany trzeszczały! Tak jest! Mam nadzieję, że mi od tego bębenki porozrywa! A jak! Jedno mamy życie, nie? I jeszcze piwko na to wszystko sobie zapodamy, a co! Takie prostackie, dziewięcio - procentowe, za złoty dziewięćdziesiąt dziewięć! Ono też szkodzi na coś tam!
Ponoć kostnice, wyjąwszy tych tragicznie zmarłych, pełne są dwóch kategorii trupów: jedni palili, pili, obżerali się, a sport oglądali tylko w telewizji i zmarli na zawały, wylewy i raka. Drudzy uprawiali jogging, nie pili, nie palili, zdrowo się odżywiali i… poumierali dokładnie na to samo.
Jak tak patrzę na ten zawalony, zasyfiony stół, pełen worków z chipsami, fajek, tłustego mięsa, butelek piwa i wódki, to tak sobie myślę, że solidne siaty zakupów by z tego wyszły, jakby to wszystko do reklamówek popakować. I właśnie o tym sobie wtedy marzę, kochane feministki, żeby zobaczyć was obładowane tymi ciężkimi siatami zakupów i zobaczyć jak w ósmym miesiącu ciąży targacie te ciężary na szóste piętro, bo winda zepsuta. A potem pokornie stawiacie na stole, przed waszymi facetami sześciopaki z piwem i potulnie, w milczeniu wycofujecie się do kuchni! He, he!
Nie ma to jak męski wieczór sam ze sobą, czyli w świetnym towarzystwie!
No! My tu gadu, gadu, a w Internecie co, to nam wyskoczyło? No proszę! Ksiądz! Ksiądz, który mówi o… masturbacji i onanizmie!...  
Że to ponoć bardzo niezdrowe!... Suuuper!...

                                                                                        Frocyn

                                              PAN KONDRAT POLECA




- Dzień dobry państwu. Jestem bardzo znanym aktorem. Wystąpiłem w dużo filmach. Znanych. A teraz będę polecał. Niedawno zostałem somelierem. Kiperem. Czyli że znam się na winach. I będę polecał. Je. Na początek polecam, najlepsze jest wino sieradzkie. Nazwa „Chateau de patyk”, rocznik – zeszły wtorek. Pochodzi z przepięknej krainy geograficznej – z województwa łódzkiego. Tereny te charakteryzują się… znaczy się wszędzie jest równo… koszmarnie równo… Od czasu do czasu drzewko jakieś. Rośnie. Ciekawostką jest fakt, że to najmniejsze województwo w Polsce, a posiada największą ilość wytwórni tanich win. Widać trzeba tęgo pić, żeby tu przeżyć. Potoczna nazwa tego wina to jabol, prytol, ćmaga, bełt, siara, gleborzut, czachotrzask, mózgojeb, gałgan, berbeluch, nalewator, mózgotrzep, mamrota, szlam, czachotrzep, korbol, siarkofrut lub kwasidło. Napis na etykietce brzmi: „Po wypiciu wina, ptaszek jak sprężyna”. Nie będę się wypowiadał, co do walorów smakowych, tudzież odżywczych tego specjału. Niech zrobi to za mnie znawca trunku oraz rdzenny mieszkaniec tego regionu: „Y-y-e-a-y… i chuj”.
         Kolejnym hitem regionu jest wino „Uśmiech kombajnisty”. Napis na etykiecie brzmi:” Trzeciego nikt jeszcze nie wypił”. Kolor buro-sino-zielony. Smak – stare landrynki. Dodatkowo delikatny posmak osadu ze zbiorników. Wino nie wymaga długiego leżakowania – wystarczy transport z wytwórni. Rocznik można poznać po zapachu. Należy jedynie wcześniej przestudiować plan dostaw nawozów sztucznych w Centrali Rolniczej za ubiegłych 10 lat. Produkt pożądany głównie przez jaroszy, odkąd z procesu produkcyjnego wycofano fazę mielenia gryzoni i owadów. Jego skład to skiśnięte owoce, gałęzie, ziemia i obierki. Producenci zarzekają się, że w składzie nie ma siarki. Teraz używa się znacznie lepszej chemii. Wino „Uśmiech kombajnisty” jest w prostej linii następcą win „Podnieta traktorzysty” oraz „Łzy sołtysa”. Obaj poprzednicy mają dokładnie ten sam kolor, zapach i smak. Różnią się jedynie napisem na etykiecie, który tutaj brzmi: ”Pijany żyje dwa razy krócej, ale widzi dwa razy więcej” oraz „Choćby wino było z gówna, nic mu w smaku nie dorówna”.
         Ciekawostką jest wino o nazwie „Killer strzelający smakiem”. Jest ono dwu kolorowe: czerwone, kiedy się je pije i zielone, kiedy się nim rzyga.  Dodatkowo jego data produkcji wyprzedza o trzy dni datę zakupu. Starannie dobrane proporcje vidoluxu, szybexu i autovidolu sprawiają, że napój ten jest znany, jako „wzmacniacz widzenia”. Idealny do jazdy nocą i do zabaw w chowanego po ciemku. Swego rodzaju najtańszy na rynku noktowizor. Cecha dodatkowa – produkt niezamarzający do – 40 st.C. Wino eksportowane do słonecznej Italii. Najczęściej jest tam konsumowane razem z Pastą (zwykle do butów, ale bywa, że i do podłogi). Dodaje wypastowanym dziąsłom dodatkowy glanc i usuwa kamień nazębny. Pozostałe wina tego gatunku, to: „Komandos” – również czerwony i zielony, „Rambo”, „Widzewiak – mocny strzał” oraz „Faak – ju!”.
         Amatorom mocnych wrażeń polecam wino „Poczuj moc smoka”. Jest to napój „boga” siarki i przepalonych podniebień. Wino dla prawdziwych mężczyzn. Niewskazane do spożycia dla słabych charakterem. Głównymi jego składnikami są: paliwo rakietowe, 1200% koncentrat napoju Red Bull, smoła pogazowa, nitrogliceryna oraz sól, pieprz, cukier i chili pepper – do smaku. Czknięcia mogą być groźne dla otoczenia. Wino stworzone, by poczuć się lepszym. Wszelkie ślady na psychice są nieodwracalne. Inne wino z tego sektora to wino „Lenin”. Skąd ta nazwa? Najprawdopodobniej chodzi o zapach. Lenin też nie żyje.
         Opinię napoju miłosnego ma wino pod nazwą „Czar teściowej”. Każdy, kto go spróbuje, pokocha, a następnie posiądzie cieleśnie osobę siedzącą z lewej strony. Dlatego też najczęściej wino to podaje się na weselach i ludowych zabawach tanecznych. Będąc zaproszonym na takie przyjęcie należy pamiętać, aby nie siadać gdzie popadnie, a zwłaszcza na skraju ławy, koło komórki z kozą. Pozostałe wina z gatunku „afrodyzjak”, to, „Mocarny byk”, „Bycza moc”, „Belzebub” oraz „Sperma szatana”.
         Pozostając w tym kręgu tematycznym, istnieje również szeroki asortyment win z gatunku „goła baba na etykiecie”. Są to m.in. wina: „Krycha”, „Marycha”, „Anna Karenina”, „Kochanica dziedzica”, „Kici-kici” oraz – uwaga – „Kuszące wisienki”.
         Na zakończenie napis na etykiecie „Kuszących wisienek”:
„Do sklepu na dole,
rzucili jabole,
Nie wyjdę stamtąd,
Aż się na(piiiiiii!)
Teraz Polska!!!”
                                                                              
                              
                                                                                       Frocyn




czwartek, 6 sierpnia 2015



                                             NA  STOLE 


Na stole operacyjnym siedzi młody mężczyzna i trzyma się za brzuch.

- Halo!... Haaalooo! Jest tu kto? Oprócz mnie?... Jest na Sali jakiś lekarz? Zostawili mnie samego… Mieli mnie operować, a potem powiedzieli, że idą się odchudzać, czy coś… Na jakąś głodówkę poszli… No i ja tak sam zostałem na tym stole… Światło wyłączyli… I co ja mam teraz z tym zrobić?

Tu mężczyzna odsłania fartuch, ukazując rozcięty brzuch i flaki na wierzchu.

- Pani się zna na tym? Nie? To może pan mi pomoże?... Albo… Wie pan co? Ja sobie sam to zoperuję i zaszyję. Tylko nie mam nic na znieczulenie… To  może niech mnie pan zagaduje, żeby odwrócić uwagę, a ja spróbuję sobie to zaszyć. Skąd pan jest? O, to ładne miasto… AAAAAA!!!!! Co… Co my tu mamy?

Wyjmuje kość udową.

- Kość udowa. A… to włożymy z powrotem, bo się może jeszcze przydać. Zdaje się, że jest dobra. No. Co tam dalej?...

Wyciąga jelito.

- O… Jelito grube… Ale długie… Z jelitami nie miałem nigdy problemów… Może na razie odłożę na bok, żeby nie przeszkadzało…

Wyciąga coś bardzo długiego.

- Niech pan to przytrzyma z łaski swojej. Tylko ostrożnie, to moja tętnica. Co to to to? Nerka?

Wyjmuje nerkę.

- Nerka. A, to niech pan ją sobie zatrzyma. Chyba zdrowa. Proszę. Śmiało! Mam jeszcze jedną – mogę się podzielić. Sprzeda ją pan sobie.

Odrywa nerkę i podaje swojemu ‘pomocnikowi’.

- Zaraz, zaraz… co my tu mamy jeszcze?

Wyjmuje z siebie serce.

- AAAAAA!!! Serce! Ciekawe, czy bije?

Uderza ‘pomocnika’ sercem po głowie.

- Bije. Znaczy się – dobre. Wkładamy z powrotem. A tu? Co to za niteczka? To jakiś nerw… Niech pan pogigla. Ha, ha, ha! Tak myślałem ha, ha, ha! To nerw śmiechu ha, ha, ha! Dobra, dosyć tej radości, oddawaj pan to.

Upycha nerw z powrotem w siebie.

- Co my tu mamy jeszcze?...

Wciąga z siebie mózg.

- O, mózg! He! A jednak mam! Dobrze wiedzieć. Bo niektórzy twierdzą, że nie mam. Wygląda zdrowo. To ja go sobie teraz do kieszeni schowam. I będę pokazywał, że mam! Jakby co. No… To chyba wszystko. Jeszcze tylko wepchniemy sobie te flaczki… o… daj, pan, tę tętnicę… No! Gotowe! I możemy zaszywać. Ja tu przekłuję, a pan ciągnij. Ciągnij pan! O, w porządku. No, dziękuję. Uuu! Jak nowo narodzony!

Wstaje ze stołu i robi parę przysiadów.

- Świetnie się czuję! Najlepiej, widzi pan, jak sobie człowiek sam ze wszystkim poradzi. A tamci niech sobie głodują. Kit im w oko! Łaski bzy! Tylko… Tylko co mi właściwie było?... Coś tam niby podpisywałem… Ale ledwo co pamiętam, bo narkoza zaczęła już wtedy działać… Jak przez mgłę… Pamiętam… Pamiętam wyraz: ‘dawca’. I trochę dalej drugi wyraz: ‘nerka’… Ale tak dokładnie, to nie wiem o co chodziło… No nic. Pewnie wyjdzie w praniu. Dzięki za pomoc! Cześć! Do widzenia, pa!

Odchodzi.
Po chwili słychać głuche uderzenie ciała upadającego na posadzkę…

                                              

                                                                              Frocyn

wtorek, 4 sierpnia 2015

POŻAR


                       Pożar kozdroniowej chałupy


Chałupa kozdroniowa stała we samym środku wsi. Stary Kozdroń miał w życiu dwie namiętności: całymi dniami kurzył machorkę i, nie wiedzieć, z jakiego powodu, całymi dniami znosił do domu wszelkie możliwe gazety, jakie tylko gdzie po wsi znalazł.  W nocy, natomiast, dalej kurzył machorkę i czytał te gazety. Za to i oczytany był z niego chłop ogromnie. Ale i roztargniony przy tym niemało.
Razu pewnego zasnął, więc sobie głęboko przy czytaniu gazety, nie dokończywszy uprzednio palić zaczętej przed chwilą machorki… Żarzący się popiół z tkwiącego w półotwartych ustach kozdroniowych peta, spadł był na stos pożółkłych „Rzeczpospolitych”, „Wyborczych” i innych „Newsweeków”. Na efekt długo nie trzeba było czekać. Zanim Kozdroń zdołał na dobre wybudzić się chałupa kozdroniowa fajczyła się, aż miło!
Wybiegł stary Kozdroń z chałupy z wrzaskiem!
- Ludzieeee!!! Chałupaaaa!!! Moja chałupaaa!!!
W te pędy zbiegła się cała wieś z sołtysem na czele. Zbiegła się stanęła i patrzy.
- Co tu robić? Co robić? – głowili się ludziska.
- Trza po Wójta! Po radnego! Po plebana! – zawyrokował sołtys.
Tak i po krótkiej chwili, z minami nader zasępionymi, przyjechali: Wójt, radny i pleban. Przywitali się uściskiem dłoni z każdym mieszkańcem wsi z osobna, pleban pobłogosławił wszystkich razem i każdego oddzielnie, na tle płonącej chałupy ustawiono mównicę i jako pierwszy głos zabrał Wójt.
- Drodzy moi, jest źle. Nie da się ukryć. Nie da się wyciszyć. Zamieść pod dywan. Trzeba radzić.
Jako drugi na mównicę wszedł pleban.
- Kochani, klęknijmy.
Wszyscy przyklękli, zmówili pacierz, powstali z kolan, po czym z mównicy odezwał się radny.
- Musimy udać się na naradę, by wypracować wspólne stanowisko.
Po tych słowach wszyscy trzej, z minami nader poważnymi, zamknęli się w kozdroniowej stodole.
Po dłuższej chwili wynurzyli się z niej, z minami nader zadowolonymi.
Wójt przemówił (z mównicy):
- Mamy konsensus. Wszyscy trzej jesteśmy w pełni zgodni, co do faktu, że chałupa kozdroniowa rzeczywiście płonie. I jest to żywy, prawdziwy ogień.
- Kochani, klęknijmy – skwitował pleban (z mównicy).
Po odmówieniu dziesiątki różańca na mównicę wszedł radny.
- Musimy teraz uradzić, co tu robić dalej.
I znów wszyscy trzej zamknęli się w stodole. A po dłuższej chwili wyłonili się z niej z minami uroczystymi i kolejno zaczęli zajmować miejsce na mównicy, stojącej na tle coraz bardziej spalonej chałupy starego Kozdronia.
- Jednomyślnie doszliśmy do wniosku, że pożar należy ugasić! – zawołał Wójt.
- Tylko jak? – trzeźwo zapytał radny.
- Klęknijmy! – zaproponował pleban.
Po wspólnym odśpiewaniu Roty, Wójt, radny i pleban ponownie udali się na naradę za zamkniętymi drzwiami stodoły. Chałupa kozdroniowa fajczyła się w tym czasie, jak jasna cholera!
Po wyłonieniu ze stodoły wszyscy trzej weszli na mównicę i zgodnym chórem wykrzyczeli, to co uradzili.
- Trza zawezwać Straż Ogniową!
Ludziska popadły w uforię! Zaczęły wiwatować, skandować, wyrzucać czapki w górę! Po chwili zdjęły ludziska z mównicy Wójta, radnego i plebana i zaczęły podrzucać ich na rękach w górę i dalej wiwatować na ich cześć! Zapanowała wielka radość!
W tym czasie chałupa starego Kozdronia dofajczyła się w spokoju do cna...
Wtedy na sygnale zajechała Straż Ogniowa. Z czerwonego wozu wyskoczyły chłopy, jak dęby, nażelowane, wymuskane, z białymi zębami, w pięknych mundurach i lśniących hełmach.
Ustawiły się w szeregu, dumnie piersi wypięły i dziarsko odśpiewały hymn państwowy. A że gasić w zasadzie nie było już czego, Wójt przypiął im po orderze, radny uścisnął każdemu dłoń i poklepał po ramieniu, a pleban z serca pobłogosławił.
Po uhonorowaniu strażaków, Wójt podszedł do starego Kozdronia, wyściskał go jak brata, siarczyście klepnął w plecy i powiedział:
- No, Kozdroń... tego... Państwo zdało egzamin. Możesz być dumny. Daj pyska, chłopie. – i ucałował go w same usta.
 Ludziska po raz kolejny zakrzyknęli „Wiwat!”, a sołtys zarządził:
- A teraz wszyscy do remizy! Mam jeszcze parę skrzynek „Ludowej”, co mi po ostatnim weselu została!
I w wybornych nastrojach cała wieś, Wójt, pleban, radny i strażacy poszli świętować sukces.
Wtedy z nieba począł padać rzęsisty deszcz, który zdusił do końca tlące się jeszcze gdzieniegdzie czarne kikuty dawnej chaty kozdroniowej…
Przed byłą chatą, w strugach deszczu stał stary Kozdroń z niedopalonym petem w rozdziawionych szeroko ustach...
   
                                                                                   Frocyn