Pożar kozdroniowej
chałupy
Chałupa
kozdroniowa stała we samym środku wsi. Stary Kozdroń miał w życiu dwie
namiętności: całymi dniami kurzył machorkę i, nie wiedzieć, z jakiego powodu,
całymi dniami znosił do domu wszelkie możliwe gazety, jakie tylko gdzie po wsi
znalazł. W nocy, natomiast, dalej kurzył
machorkę i czytał te gazety. Za to i oczytany był z niego chłop ogromnie. Ale i
roztargniony przy tym niemało.
Razu pewnego zasnął, więc
sobie głęboko przy czytaniu gazety, nie dokończywszy uprzednio palić zaczętej
przed chwilą machorki… Żarzący się popiół z tkwiącego w półotwartych ustach
kozdroniowych peta, spadł był na stos pożółkłych „Rzeczpospolitych”,
„Wyborczych” i innych „Newsweeków”. Na efekt długo nie trzeba było czekać. Zanim
Kozdroń zdołał na dobre wybudzić się chałupa kozdroniowa fajczyła się, aż miło!
Wybiegł stary Kozdroń z
chałupy z wrzaskiem!
- Ludzieeee!!!
Chałupaaaa!!! Moja chałupaaa!!!
W te pędy zbiegła się cała
wieś z sołtysem na czele. Zbiegła się stanęła i patrzy.
- Co tu robić? Co robić? –
głowili się ludziska.
- Trza po Wójta! Po
radnego! Po plebana! – zawyrokował sołtys.
Tak i po krótkiej chwili, z
minami nader zasępionymi, przyjechali: Wójt, radny i pleban. Przywitali się
uściskiem dłoni z każdym mieszkańcem wsi z osobna, pleban pobłogosławił
wszystkich razem i każdego oddzielnie, na tle płonącej chałupy ustawiono
mównicę i jako pierwszy głos zabrał Wójt.
- Drodzy moi, jest źle. Nie
da się ukryć. Nie da się wyciszyć. Zamieść pod dywan. Trzeba radzić.
Jako drugi na mównicę
wszedł pleban.
- Kochani, klęknijmy.
Wszyscy przyklękli, zmówili
pacierz, powstali z kolan, po czym z mównicy odezwał się radny.
- Musimy udać się na
naradę, by wypracować wspólne stanowisko.
Po tych słowach wszyscy
trzej, z minami nader poważnymi, zamknęli się w kozdroniowej stodole.
Po dłuższej chwili
wynurzyli się z niej, z minami nader zadowolonymi.
Wójt przemówił (z mównicy):
- Mamy konsensus. Wszyscy
trzej jesteśmy w pełni zgodni, co do faktu, że chałupa kozdroniowa rzeczywiście
płonie. I jest to żywy, prawdziwy ogień.
- Kochani, klęknijmy –
skwitował pleban (z mównicy).
Po odmówieniu dziesiątki
różańca na mównicę wszedł radny.
- Musimy teraz uradzić, co
tu robić dalej.
I znów wszyscy trzej
zamknęli się w stodole. A po dłuższej chwili wyłonili się z niej z minami
uroczystymi i kolejno zaczęli zajmować miejsce na mównicy, stojącej na tle
coraz bardziej spalonej chałupy starego Kozdronia.
- Jednomyślnie doszliśmy do
wniosku, że pożar należy ugasić! – zawołał Wójt.
- Tylko jak? – trzeźwo
zapytał radny.
- Klęknijmy! – zaproponował
pleban.
Po wspólnym odśpiewaniu
Roty, Wójt, radny i pleban ponownie udali się na naradę za zamkniętymi drzwiami
stodoły. Chałupa kozdroniowa fajczyła się w tym czasie, jak jasna cholera!
Po wyłonieniu ze stodoły
wszyscy trzej weszli na mównicę i zgodnym chórem wykrzyczeli, to co uradzili.
- Trza zawezwać Straż
Ogniową!
Ludziska popadły w uforię!
Zaczęły wiwatować, skandować, wyrzucać czapki w górę! Po chwili zdjęły ludziska
z mównicy Wójta, radnego i plebana i zaczęły podrzucać ich na rękach w górę i
dalej wiwatować na ich cześć! Zapanowała wielka radość!
W tym czasie chałupa
starego Kozdronia dofajczyła się w spokoju do cna...
Wtedy na sygnale zajechała
Straż Ogniowa. Z czerwonego wozu wyskoczyły chłopy, jak dęby, nażelowane,
wymuskane, z białymi zębami, w pięknych mundurach i lśniących hełmach.
Ustawiły się w szeregu,
dumnie piersi wypięły i dziarsko odśpiewały hymn państwowy. A że gasić w
zasadzie nie było już czego, Wójt przypiął im po orderze, radny uścisnął
każdemu dłoń i poklepał po ramieniu, a pleban z serca pobłogosławił.
Po uhonorowaniu strażaków,
Wójt podszedł do starego Kozdronia, wyściskał go jak brata, siarczyście klepnął
w plecy i powiedział:
- No, Kozdroń... tego...
Państwo zdało egzamin. Możesz być dumny. Daj pyska, chłopie. – i ucałował go w
same usta.
Ludziska po raz kolejny zakrzyknęli „Wiwat!”,
a sołtys zarządził:
- A teraz wszyscy do
remizy! Mam jeszcze parę skrzynek „Ludowej”, co mi po ostatnim weselu została!
I w wybornych nastrojach
cała wieś, Wójt, pleban, radny i strażacy poszli świętować sukces.
Wtedy z nieba począł padać
rzęsisty deszcz, który zdusił do końca tlące się jeszcze gdzieniegdzie czarne
kikuty dawnej chaty kozdroniowej…
Przed byłą chatą, w
strugach deszczu stał stary Kozdroń z niedopalonym petem w rozdziawionych
szeroko ustach...
Frocyn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz